Oglądałam ostatnio film. Tak, to jest warte wspomnienia, bo ja nie oglądam filmów. Albo oglądam bardzo, bardzo rzadko. A tym bardziej tych popularnych filmów, które oglądają wszyscy. To, że obejrzałam ten film, o którym chcę sobie trochę popisać, wynikło z przypadku. Obejrzałam go z przyjaciółkami, oczekując ckliwej historii ze szczęśliwym zakończeniem. Cóż, to, co dostałam, zaskoczyło mnie totalnie.
Akcja filmu dzieje się w rzeczywistości, w której pary homoseksualne są normalnością, a te heteroseksualne są odbierane jako coś nienaturalnego. Główna bohaterka, Jude, jest w szczęśliwym związku, jest kapitanką drużyny baseballowej i wydawałoby się, że niczego więcej nie potrzebuje do pełnego szczęścia. Do czasu, aż poznaje Ryana na którego w dziwny sposób zaczyna zwracać szczególną uwagę. Ich historia miłosna nie jest jednak tak piękna, jak mogłaby się wydawać.
Zabrałam się za oglądanie Love is all you need?, bo zainteresował mnie motyw homoseksualizmu jako normalności. Sądziłam, że to po prostu fajny pomysł na film i chciałam poznać tę historię. Jednak zabieg ten nie miał na celu tylko przyciągnięcia odbiorców. Twórcy chcieli pokazać, jak duży jest problem nietolerancji w dzisiejszym świecie. Patrząc na kobietę i mężczyznę, kochających się, nie mamy żadnych negatywnych odczuć. Jednak gdy widzimy jak są prześladowani, nagle coś się w nas budzi. Dlaczego ktoś poniża ich tylko dlatego, że chcą być razem?
Właśnie to pokazuje Love is all you need. Jude i Ryan wydają się dla nas normalni, chociaż ludzie w ich świecie uważają inaczej. Kiedy widzimy, jak są szykanowani, mamy ochotę zareagować. I takie same odczucia powinnyśmy mieć, gdy ktoś poniża parę homoseksualną.
Wiecie, ja nie wymagam, żeby ludzie od razu się zmieniali, zaczęli chodzić na jakieś parady promujące społeczność LGBT, wywieszali tęczowe flagi w oknach. Naprawdę nie. Chcę tylko, aby otworzyli swoje umysły i nie stali w miejscu w stale rozwijającym się świecie.
Otworzyli umysły... Właśnie. Do tego również apeluje film. Aby nie zamykać się jedynie na znanych nam wartościach. Produkcja ta pokazuje bardzo dobitnie stosunek katolicyzmu do odmiennej orientacji. Wielebna wręcz namawia do prześladowania heteroseksualnych osób, manipuluje młodych ludzi, mówi, że nienawiść jest tym, czego oczekuje Bóg. Raczej wątpię, żeby nawet duchowny był aż tak wielkim homofobem jak Wielebna, ale przekaz jest oczywisty. Większość osób, które obrażają ludzi odmiennej orientacji na podstawie swojej wiary, kompletnie nie wie, czego Bóg rzeczywiście od nich oczekuje. Nie będę się dokładnie rozpisywać na ten temat, ale jeśli interesuje Was zależność katolicyzm, a homoseksualizm, bo tego możecie znaleźć dużo w internecie. Powiem tylko, że jedyne, czego Bóg rzeczywiście oczekuje jest miłość. Miłość bez względu na to, jaki ktoś jest.
"Miłość? Pomoc? Przecież w Piśmie Świętym jest napisane... "
Kilka dni temu na jednej z grup katolickich do których należę, pewna dziewczyna zadała pytanie: "Jak pomóc osobie, która chce zmienić płeć?". Wiecie jaka była odpowiedź? Jeden wielki hejt na nią. Komentarzy pod postem było prawie 400 i zdecydowana większość z nich były pokroju „Puknij się w głowę. ”, „Przestań wydziwiać”. Co najciekawsze, pisali to dorośli ludzie! Dorośli! Ludzie, którzy w wierze katolickiej żyli prawdopodobnie całe swoje życie, liczące czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Ja naprawdę mam ochotę się puknąć w głowę, jak to widzę. A najlepiej uderzyć z całej siły. Bo nie mogę patrzeć na to, jak ktoś prosi o pomoc, a zostaje zdeptany i zmieszany z błotem. Jestem w stanie zrozumieć pewien hejt na LGBT, jak ktoś z tejże społeczności rzeczywiście uważa, że jest lepszy, wywyższa się, albo próbuje zmusić innych do zaakceptowania ich. Okay. Ale gdy ktoś czuje się rzeczywiście zagubiony, bo to, co wyznaje i to, co czuje kompletnie się ze sobą nie zgadza i liczy na wsparcie... W głowie mi się to nie mieści.
Naprawdę brak mi słów. Jedyną rzeczą, której szczerze nienawidzę jest nienawiść.
To wszystko na dziś, bo trochę zaczyna mnie ponosić. Powiedzcie, co wy sądzicie na ten temat.
Akcja filmu dzieje się w rzeczywistości, w której pary homoseksualne są normalnością, a te heteroseksualne są odbierane jako coś nienaturalnego. Główna bohaterka, Jude, jest w szczęśliwym związku, jest kapitanką drużyny baseballowej i wydawałoby się, że niczego więcej nie potrzebuje do pełnego szczęścia. Do czasu, aż poznaje Ryana na którego w dziwny sposób zaczyna zwracać szczególną uwagę. Ich historia miłosna nie jest jednak tak piękna, jak mogłaby się wydawać.
Zabrałam się za oglądanie Love is all you need?, bo zainteresował mnie motyw homoseksualizmu jako normalności. Sądziłam, że to po prostu fajny pomysł na film i chciałam poznać tę historię. Jednak zabieg ten nie miał na celu tylko przyciągnięcia odbiorców. Twórcy chcieli pokazać, jak duży jest problem nietolerancji w dzisiejszym świecie. Patrząc na kobietę i mężczyznę, kochających się, nie mamy żadnych negatywnych odczuć. Jednak gdy widzimy jak są prześladowani, nagle coś się w nas budzi. Dlaczego ktoś poniża ich tylko dlatego, że chcą być razem?
Właśnie to pokazuje Love is all you need. Jude i Ryan wydają się dla nas normalni, chociaż ludzie w ich świecie uważają inaczej. Kiedy widzimy, jak są szykanowani, mamy ochotę zareagować. I takie same odczucia powinnyśmy mieć, gdy ktoś poniża parę homoseksualną.
Wiecie, ja nie wymagam, żeby ludzie od razu się zmieniali, zaczęli chodzić na jakieś parady promujące społeczność LGBT, wywieszali tęczowe flagi w oknach. Naprawdę nie. Chcę tylko, aby otworzyli swoje umysły i nie stali w miejscu w stale rozwijającym się świecie.
Otworzyli umysły... Właśnie. Do tego również apeluje film. Aby nie zamykać się jedynie na znanych nam wartościach. Produkcja ta pokazuje bardzo dobitnie stosunek katolicyzmu do odmiennej orientacji. Wielebna wręcz namawia do prześladowania heteroseksualnych osób, manipuluje młodych ludzi, mówi, że nienawiść jest tym, czego oczekuje Bóg. Raczej wątpię, żeby nawet duchowny był aż tak wielkim homofobem jak Wielebna, ale przekaz jest oczywisty. Większość osób, które obrażają ludzi odmiennej orientacji na podstawie swojej wiary, kompletnie nie wie, czego Bóg rzeczywiście od nich oczekuje. Nie będę się dokładnie rozpisywać na ten temat, ale jeśli interesuje Was zależność katolicyzm, a homoseksualizm, bo tego możecie znaleźć dużo w internecie. Powiem tylko, że jedyne, czego Bóg rzeczywiście oczekuje jest miłość. Miłość bez względu na to, jaki ktoś jest.
"Miłość? Pomoc? Przecież w Piśmie Świętym jest napisane... "
Kilka dni temu na jednej z grup katolickich do których należę, pewna dziewczyna zadała pytanie: "Jak pomóc osobie, która chce zmienić płeć?". Wiecie jaka była odpowiedź? Jeden wielki hejt na nią. Komentarzy pod postem było prawie 400 i zdecydowana większość z nich były pokroju „Puknij się w głowę. ”, „Przestań wydziwiać”. Co najciekawsze, pisali to dorośli ludzie! Dorośli! Ludzie, którzy w wierze katolickiej żyli prawdopodobnie całe swoje życie, liczące czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Ja naprawdę mam ochotę się puknąć w głowę, jak to widzę. A najlepiej uderzyć z całej siły. Bo nie mogę patrzeć na to, jak ktoś prosi o pomoc, a zostaje zdeptany i zmieszany z błotem. Jestem w stanie zrozumieć pewien hejt na LGBT, jak ktoś z tejże społeczności rzeczywiście uważa, że jest lepszy, wywyższa się, albo próbuje zmusić innych do zaakceptowania ich. Okay. Ale gdy ktoś czuje się rzeczywiście zagubiony, bo to, co wyznaje i to, co czuje kompletnie się ze sobą nie zgadza i liczy na wsparcie... W głowie mi się to nie mieści.
Naprawdę brak mi słów. Jedyną rzeczą, której szczerze nienawidzę jest nienawiść.
To wszystko na dziś, bo trochę zaczyna mnie ponosić. Powiedzcie, co wy sądzicie na ten temat.